piątek, 20 września 2013
Nigdy nie wolno lekceważyć swojej ułomności i być zbyt pewnym siebie...... Odc.11
Tytuł dzisiejszego posta, skierowany jest do mnie i ku przestrodze innym......W ostatni , niezbyt pogodny weekend, wybraliśmy się z przyjaciółmi na od dawna planowany , jesienny wypad w Karkonosze. Chociaż wędrówki górskie, są dla mnie zbyt męczące, ale zaplanowaliśmy wjazd wyciągiem na halę Szrenicką a potem zejście do wodospadu Kamieńczyka, trasa na trzy godzinki. Ale pogoda pokrzyżowała nam szyki i wobec tego , trzeba było zmienić plany. Bazę mieliśmy w przepięknej okolicy, we wsi Przesieka, położonej ponad 600 mnp, w uroczym pensjonacie "Willa Idylla". Ponieważ w sobotę na chwilkę przestało padać, pojechaliśmy do pobliskich Kowar, zwiedzić sztolnie kopalni rudy uranu. Muszę zaznaczyć, że na wszystkie wyjazdy zabieram z sobą rurkę , mimo tego , że na co dzień jej noszę, ale oczywiście leży sobie spokojnie w torbie. W Kowarach, parking samochodowy położony jest jakieś 300-400 metrów od wejścia do sztolni. Prowadzi do niej dojście asfaltową drogą, ale trochę strome. Nie wiem czy niskie ciśnienie, deszcz, który zaczął padać czy brak formy, ale po 100 metrach dostałem zadyszki a po dalszych, tak ciężko było złapać powietrze, że moja stoma, zaczęła się zaciskać, wskutek zbyt głębokich wdechów. Przystając co chwilkę, w asyście przyjaciela, dowlokłem się do celu. Ponieważ do wejścia mieliśmy ponad pół godziny czasu, doszedłem do siebie i dalsza część zwiedzania kopalni , obyła się bez przeszkód. Kolejne punkty eskapady, Karpacz, świątynia Wang i powrót do bazy w Przesiece, jakoś nie satysfakcjonowały nas do końca. Postanowiliśmy zrobić sobie pieszy wypad do pobliskiego ,( ok.15 min drogi) trzeciego co do wielkości wodospadu w Karkonoszach, na rzece Podgórna. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że wodospad może wymagać zejścia na znaczną głębokość do jaru, a potem niestety wejścia. Wodospad prześliczny, wielo kaskadowy, wijący się w przełomach skalnych. Po nasyceniu wzroku , jego urodą, trzeba było wracać. Do wyboru była droga schodząca jeszcze niżej do wsi, a potem wędrówka serpentyną w górę , jakieś dwa kilometry, albo wspinaczka na strome zbocze , jakieś 50 m w górę. Niepomny incydentu z Kowar, ruszyłem w górę, w połowie drogi, musiałem palcem, przytrzymywać stomę przed całkowitym zaciśnięciem , a tym samym utratą możliwości oddechu. Udało się jakoś dojść do pensjonatu, zlany potem. Dopiero na miejscu doszło do mnie, że gdybym miał przy sobie rurkę i ją włożył, to było by mi o wiele łatwiej oddychać. Ten mój przypadek, niech będzie przestrogą dla tych , którzy na co dzień nie noszą rurki, bo w takich sytuacjach, ekstremalnego wysiłku, jest ona niezbędna i pomocna. Pomimo tego wypad się udał i nie zniechęcił mnie do dalszych wędrówek.
czwartek, 19 września 2013
Może nie wojna ale drobna potyczka.... Odc.10
Ostatnio w naszym środowisku, mówi się wiele o pierwszej
pomocy, a w szczególności sztucznym oddychaniu, osobom po laryngektomii. I
chociaż od dawna Stowarzyszenia, w tym temacie prowadziły odpowiednie akcje
informacyjne i wyposażyły swoich członków w plakietki które noszone są w
portfelach, a kierowcy dodatkowo umieszczają je w swoich samochodach, to co
pewien czas, temat powraca. Ja chciałbym opowiedzieć przypadek ze swojego
życia, który świadczy o tym, że informacje o tym jak nam pomagać, powinny trafiać
również do środowiska
medycznego.
Niecałe dwa lata po laryngektomii, kiedy dopiero zaczynałem trochę mówić
„przełykiem”, ale w większości wspomagałem się laryngofonem ( albo
„elektroniczną krtanią, „jak kto woli), trafiłem do szpitala z objawami ostrego
zapalenia pęcherzyka żółciowego (nadmieniam, że w tym szpitalu, nie ma oddziału
laryngologicznego). Przyjęto mnie na oddział, przygotowano do natychmiastowej
operacji, informując, że zostanie założona mi rurka, do podawania tlenu, w
czasie znieczulenia ogólnego. Wybudziłem się z narkozy w nocy, sam na sali
pooperacyjnej, ponieważ dusiłem się, bo rurka była całkowicie zapchana
wydzieliną. Nie mogąc znaleźć przycisku alarmowego, ani krzyknąć, ( co
zrozumiałe), próbowałem rozwiązać tasiemkę podtrzymującą rurkę. Ale była tak
związana, że zasupłała się na węzeł. Nie wiem jak mi się udało rozerwać
tasiemkę, wyrwałem rurkę z tchawicy, odkrztusiłem, zwymiotowałem, co jest
częste po narkozie, uspokoiłem oddech i spokojnie zasnąłem. Rano pielęgniarka podniosła alarm, bo pościel
była zakrwawiona, ale okazało się, że podczas zrywania tasiemki, skaleczyłem
palec. Kiedy wytłumaczyłem pielęgniarce i lekarzowi, dlaczego wyrwałem rurkę,
okazało się, że nie pomyśleli o tym, że wdycham i wydycham tym samym niewielkim
w sumie otworem, który się może zatkać i powodować brak możliwości oddechu,
pomimo podawania tlenu. Taki, w sumie niewielki szczegół, ale dla nas bardzo
ważny, może świadczyć, o nie do końca, pełnej informacji , posiadanej przez
personel medyczny, jak postępować z takimi pacjentami, którzy rzadko co prawda,
ale mogą trafić na oddział. Jest to
również informacja dla nas, aby dbając o siebie, informować w takiej sytuacji
lekarza i pielęgniarki, jakie opieki potrzebujemy z ich strony, ze względu na
swoją dysfunkcję
Subskrybuj:
Posty (Atom)