poniedziałek, 4 czerwca 2012
13 lat spokoju/względnego/ .......ale nic nie jest dane na zawsze Odc.4
Po wyjściu ze szpitala, moje życie , pomimo tego że mówię/ nieco ochryple i cicho/ swoim głosem a otwór tracheotomijny w szyi się zasklepił i nie musiałem przytykać go palcem aby coś powiedzieć, toczyło się wokół poszukiwania pracy. Ale to był pamiętny 1993 rok, przedsiębiorstwa się restrukturyzowały, skupiając się na utrzymaniu zatrudnienia tylko w podstawowej działalności/ też mocno ograniczonej, gdyż gospodarka zwalniała/ a zwalniając grupowo wszystkich , którzy pracowali w branżach pomocniczych .W to miejsce powstawały spółki ,spółeczki, często zupełnie bez kapitału początkowego, ale ilość miejsc pracy drastycznie spadła, rosło za to bezrobocie. W tej niesprzyjającej sytuacji, odbijałem się od drzwi wielu firm/ nie pomogły nawet stare znajomości i przyjaźnie/ słysząc często:"Przykro nam ale nie ma pracy dla młodych , a Ty masz już 48 lat, bierz rentę inwalidzką, bo to zawsze jakieś pieniądze...." Wiem dobrze co czują dzisiaj młodzi wykształceni ludzie, szukający bezskutecznie pracy, znam doskonale ten smak goryczy i poczucie bezsilności, beznadziejności....... Wtedy żona zdecydowała, że za pożyczone pieniądze, kupimy mały kiosk handlowy w centrum i urządzimy sklep spożywczy. Będziemy go prowadzić we dwoje, a jak się trafi okazja jakiejś pracy dla mnie, to wtedy pomyślimy o zatrudnieniu pracownika. Była to trafna decyzja, sprzyjający czas dla handlu. Tylko ja z początku nie mogłem się odnaleźć po tej stronie lady, ale ogrom pracy od rana do wieczora , nie dawał czasu na jałowe rozmyślania.Zapomniałem o przestrogach lekarskich i swoich ograniczeniach. Codziennie przeładowywałem ok. 400 kg towaru, w chłodzie , upale, zapyleniu, Mojej pracy cały czas towarzyszył wszech obecny stres. A powodów nie brakowało. Zapomniałem też o przebytej chorobie, bo czułem się b.dobrze. Minęło 13 lat, córki żyły swoim życiem , a my żyliśmy ich problemami i cieszyliśmy się wnukami. Planowaliśmy już , jak będzie wyglądało nasze życie po przejściu na emeryturę. Był czerwiec 2006 roku, pierwszego Lipca mieliśmy wyjechać na urlop. Ale człowiek planuje, a życie ma gotowy, zupełnie inny scenariusz. 28.06.2006 roku , nagle żona umiera na zawał, podczas mojej trzygodzinnej nieobecności. Stres, żal ,rozpacz....nie sposób to wszystko opisać. W ciągu dwu miesięcy opanowuję sytuację w życiu i w sklepie, ale nie potrafię znieść samotności, pustki w domu... Szukam znajomości , odświeżam stare, ale ludzie mają swoje życie i nie mają czasu dla osamotnionego znajomego. Poznaję kilka nowych kobiet, ale nasze cele w życiu i postrzeganie świata , tak się różnią, że po jednej kawie, znajomości się kończą. Chociaż z jedną z nich rozmawia mi się tak dobrze, że spotykamy się kilkakrotnie. Umawiamy się nawet na wspólne popływanie na basenie. Ale łapię jakieś przeziębienie i musimy to odłożyć. Ponadto zbliża się termin badania kontrolnego u laryngologa/ do którego chodzę prewencyjnie , raz w roku/. Co prawda coś mnie drapie w gardle, ale przecież to przy przeziębieniu normalne. Podczas wizyty u laryngologa, doznaję szoku, po konsultacji z ordynatorem, oznajmiono mi, że na drugiej strunie głosowej/ pierwszą usunięto mi 13 lat temu/, mam dokładnie ten sam rodzaj nowotworu, jak poprzednio. Po pobraniu wycinka do badań his-pat, diagnoza potwierdza się.Przez te dwa tygodnie od pobrania wycinka , do otrzymania wyników badań, siedziałem w internecie i czytałem wszystko o tej chorobie , sposobach leczenia i skutkach pooperacyjnych. O utracie głosu i sposobach nauki mowy zastępczej.. Miotałem się w natłoku tych , często medycznych informacjach, i im więcej czytałem , tym mniej widziałem dla siebie nadziei wyjścia z tej kryzysowej sytuacji.Podczas tego niezmiernie trudnego okresu w moim życiu, miałem obok siebie, znajomą , o której wspominałem. Jej troskliwość, rozmowy i obecność, pozwalały mi trochę opanowywać strach. Próbowałem , podczas kolejnej rozmowy z Ordynatorem, nakłonić go do zastosowania radioterapii zamiast proponowanej przez niego operacji chirurgicznego usunięcia krtani. I już prawie udało się go do tego nakłonić, kiedy rozmowa z innym lekarzem uświadomiła mi , że większość pacjentów po takiej terapii wraca na oddział, po jakimś czasie. A wtedy operacja , jest o wiele trudniejsza a rehabilitacja zdecydowanie dłuższa. Dałem się przekonać. I tak trafiłem ponownie do szpitala, na operację. Okazało się ,że moja wojna z rakiem trwa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz