sobota, 2 czerwca 2012
Pierwsza bitwa czyli operacja Odc.3
Szpital to fabryka! Tutaj się leczy , możliwie szybko, bo na wolne miejsce czekają kolejni pacjenci. Co nie znaczy, że byle szybciej ale w sumie nie ma czasu na sentymenty. Zostałem przyjęty, przebrany, miła pielęgniarka zaprowadziła mnie do sali, wskazała łóżko i zostałem sam ze swoimi rozterkami, strachem i przemożną potrzebą zapalenia papierosa. sali leżało pięciu pacjentów, po usunięciu krtani, a więc nie miałem z kim pogadać.Leżałem na łóżku, całkowicie osowiały. Po pracy, wieczorem odwiedziła mnie żona, ale raczej dobrze nam się razem milczało , siedząc w przyszpitalnym ogrodzie.Kolejne dni to szereg, badań i wywiadów lekarskich . Koledzy z sali, nie pozwolili mi na izolację i pisząc na karteczkach oraz szepcząc, próbowali mnie pocieszać.Najgorszy był głód nikotynowy. Pomimo pochłaniania dwu opakowań karmelków miętowych, nie ustępował całkowicie. Miałem świadomość, że palenie papierosów, oprócz wielu innych przyczyn, zdecydowanie było sprzyjające powstaniu raka. Ponadto widząc w toalecie , palących pacjentów ,którzy wdychali dym papierosowy, przez otwór w szyi, moja determinacja związana z rzuceniem nałogu, zdecydowanie umocniła się.Czas w szpitalu toczy się od posiłku do posiłku, poprzedzielany wizytami lekarzy, badaniami wszelkiego rodzaju. Człowiek pozostawał sam ze swoimi wątpliwościami. Próbowałem , co prawda podpytywać lekarzy i pielęgniarki, ale odpowiedzi były enigmatyczne i niewystarczające. Wreszcie , po tygodniu, oznajmiono mi podczas porannej wizyty Ordynatorskiej , że jutro /11.05.1993/ będę poddany operacji. Kolega z sąsiedniego łóżka, z którym się najbardziej zaprzyjaźniłem, po śniadaniu wyciągnął mnie do ogrodu i szeptem powiedział, żebym koniecznie pogadał z kimś obcym, o czymkolwiek, byle długo . Kiedy zapytałem w jakim celu, powiedział:"Żebyś zapamiętał swój głos, bo od jutra już go nie będziesz miał". W szpitalnym sklepiku , pracowała znajoma, więc z nią przy kawie, przegadałem prawie dwie godziny. Pomimo, ochłonięcia z pierwotnych emocji, to jednak strach przed operacją i tym co dalej, nie pozwalał spać. Operacja udała się , pacjent przeżył, ale samopoczucie po operacji, po wybudzeniu, nie jest najprzyjemniejsze. Przez całą noc, czuwała przy mnie żona. Rano na wizycie, pan Ordynator/który asystował przy operacji/, powiedział,że niestety wycięto mi więcej krtani, niż planował przed zabiegiem, ale na krawędzi cięcia chirurgicznego , nie powinno być żadnych komórek rakowych. Ponadto powiedział, że przez tydzień , będę odżywiany tylko kroplówkami i że nie wolno mi jeść ani pić. Ten tydzień ciągnął się niemiłosiernie długo, byłem przykuty do łóżka. Mogłem tylko wstawać do toalety i na zmianę opatrunku. Kiedy po tygodniu , lekarz opiekujący się mną, powiedział że, wyciąga tampon z mojego gardła i że dostanę śniadanie, byłem przeszczęśliwy. Na wizycie lekarskiej, na pytania odpowiadałem pisząc na karteluszkach. Tego dnia, na pytanie Ordynatora:" Jak się Pan dzisiaj czuje?" , złapałem długopis, a wszyscy lekarze w śmiech. Nie wiedziałem o co chodzi, ale Ordynator powiedział żebym przytkał rurkę w szyi i odpowiedział. Kiedy tak zrobiłem, z mojego gardła wydobył się słaby, niepewny, troszkę chrapliwy, ale mój głos:" Dziękuję , dobrze Panie doktorze". Tej chwili nie zapomnę nigdy, bo natychmiast wszystkie skumulowane we mnie emocje znalazły ujście i rozpłakałem się ze szczęścia. Nie będę pisał o tym jak chwaliłem się wszystkim naokoło swoim głosem, nie zdając sobie sprawy ilu ludziom , po całkowitej laryngektomii, sprawiałem tym ból. Ale ja oszalałem ze szczęścia. MÓWIŁEM. Po trzech dniach, dostałem wypis, wyjęto mi rurkę a otwór zasklepiono i zaklejono plastrem. W rozmowie z Ordynatorem , przy wypisie ze szpitala, zapytałem , jak mam teraz żyć, na co on odpowiedział:" Jak każdy zdrowy człowiek, ale uwzględniając swoje ograniczenia , wynikające z operacji" Ponadto powiedział, że wygraliśmy bitwę o zdrowie z nowotworem, ale nie wojnę, bo nie przestrzegając zaleceń lekarskich, nowotwór znowu może zaatakować.Wtedy pomyślałem sobie, że musi tak powiedzieć, ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo miał rację.Czas płynął nieubłaganie, mijały dni , tygodnie i lata.....
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz